— Skąd wiesz, że bretlingi są?
— Poznaję po zanurzeniu się łodzi. Zaczyna się ruch! Daj Boże dobry wiatr i trochę mrozu!
Nad zatoką był ruch. Wędzarnicy powynosili przed wędzarnie wagi, od dłuższego czasu już snujący się bezczynnie po wsi przyjezdni kupcy wybiegli na wybrzeże, przyszli też krewni i wspólnicy rybaków, ciekawi wyniku połowów, a nie brakło też, jak zawsze, dzieci i ich przyjaciół, psów.
Z najbliższych łodzi wyskakiwali już rybacy, w swych ciężkich ubraniach i zydwestkach, przemoczeni, z twarzami schłostanemi przez wiatr, sztywni i przemarznięci. Nie tracąc czasu, biegli do wędzarń po płaskie necki lub kipy, głębokie kosze, które napełniali rybą. Kułak z kawałem deski w jednej ręce i ołówkiem w drugiej stał przy wadze, notując ilość centnarów. Przez otwarte drzwi wędzarni widać było dziewczęta, ciepło ubrane, z głowami obwiązanemi chustkami, z pod których wyglądały tylko świeże, rumiane twarzyczki i wesołe oczy. Na stołach już leżały stosy srebrnych rybek i dymiły kubełki z gorącą wodą. Tomasz ujrzał między niemi Zolojkę.
Kułak brał kipę po kipie, ale był jakby czemś zafrasowany. Pod ścianą wędzarni kosze jedne na drugich się piętrzyły, a on brał wciąż.
— Człowieku! — zawołał Tomasz. — Cóż ty z temi rybami zrobisz?
Kułak spojrzał na niego, jak człowiek nie rozumiejący, o co go pytają, i rzekł:
— Jak to — co? Uwędzę!
W tej chwili podeszła do Tomasza Zolojka, mówiąc:
— Ma pan na poczcie paczkę. Poczta był, ale pana nie było w domu.
— Dziękuję ci, wstąpię po drodze! — odpowiedział Tomasz i zwrócony do Kułaka, wołał:
— Co ty zrobisz z tą masą ryb!
Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/214
Ta strona została uwierzytelniona.
204