Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.

w domu męża, pozwoliła za jego zgodą ubogiej a bezdomnej kuzynce, wdowie z kilkorgiem dzieci, w domu po rodzicach zamieszkać. Biedna kobieta skorzystała z jej pozwolenia w ten sposób, że zaczęła uważać dom za swoją własność, a wynajmując na lato pokoje letnikom, ani nawet nie pomyślała o tem, aby dochodem podzielić się z prawowitemi właścicielkami domu, słowem na cudzym majątku rządziła się jak szara gęś.
Trwało to kilka lat, aż wreszcie doprowadziło do procesu.
Proces ten, mający wszelkie prawne uzasadnienie, usprawiedliwiony był jeszcze i tem, że stary Edward, nie wyjeżdżający już na rybołówstwo, bardzo potrzebował gotówki na rozbudowę domu, która dałaby mu w lecie większy dochód z letników, zaś szwagier jego był tak biedny, iż każda suma była dla niego darem Bożym.
I otóż teraz, „zwyciężona prawem” niedoszła przywłaścicielka domu żony Edwarda Kunsztownego, skazana przez sąd na natychmiastowe opuszczenie nieswojej chałupy, przed świtem wstawszy, pieszo przywędrowała do Jastarni i ze łzami w oczach błagała o zmiłowanie i miłosierdzie.
Dzień był słoneczny, ale trochę mroźny, kobieta była dość kiepsko ubrana, więc Edwardowa, choć była na nią „rozguerzona” za ten cały proces, dała jej gorącej kawy, chleba i przysmażonej słoniny.
Kuzynka jadła, płacząc rzewnie. Cóż teraz z sobą i dziećmi pocznie, gdzież się podzieje!
Edwardowa słuchała jej ze współczuciem, sama nie wiedząc, co teraz ta wdowa z dziećmi i ze sobą zrobi, ale sprawa o dom była wygrana, sąd jej i siostrze prawo do budynku przyznał, Edwardek potrzebuje pieniędzy na rozszerzenie domu, no a siostra...
Dlatego nic nie mówiła, lecz czekała na męża, który pojechał po drzewo do lasu.

213