Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.

Najadłszy się dosyta, legł na łóżku i słuchając, rozmyślał dalej.
Trwało to tak długo, aż wreszcie kobieta wyczerpała cały swój zasób słów i tylko cicho płakała.
Słychać było jej zrezygnowane pociąganie nosem, żałosne westchnienia i ciche pogwizdywanie garnków w kuchni.
Wtedy weszła do pokoju Edwardowa i na nowo wszczęła rozmowę.
Edward słuchał dłuższy czas, aż wreszcie odezwał się do kuzynki żony:
— To, coś nam, Milka, zrobiła, nie było od ciebie ladnie. Żona pozwoliła ci w swym domu mieszkać, a ty za to chcialaś jej dom zabrać. Jest to wdzięczność? Nei, to jest niewdzięczność. I za to zostałaś ukarana, za to przed wszystkimi zrobili ci w sądzie wstyd i kazali ci z domu się wynieść.
Milka słuchała, chlipiąc z pokorną skruchą, ale nie bez jakiejś nieokreślonej nadziei.
— Teraz musisz iść z domu precz, a dokąd w zimie z dziećmi pójdziesz? Nie masz ani bulwy, ani węgla dość, ani detków... Tak cię Pan Bóg ukarał za twoje grzechy, osobliwie!...
Tu Edward pociągnął nosem i z żałością pomyślał o krzywdach, jakie go spotkały. Szewiec z Gdańska, teraz ta kobieta...
Ogarnął go niewysłowiony smutek połączony z łagodną, słodką pokorą.
— Jabym ci mógł kazać iść z budynku precz, ale ja tego nie zrobio — mówił dalej z pewną melancholją w głosie. — Ja mam dach nad głową, mam swój dom i szwagrowa, choć niebogata, także ma gdzie mieszkać... A ty nie masz nic... Dlatego, choć ja mam prawo powiedzieć ci: — Idź precz! — bo mi to prawo dał sprawiedliwy sąd, i choć ty okazałaś nam niewdzięczność, ja ci tego nie powiem, ale pozwalam ci mieszkać dalej w domu żony i nie wypędzam cię... Sąd powie-

215