Ignacy myślał i myślał. Prawda, że Kułak był czasem trochę ciężki, ale nie był zły. Ignacemu było przy nim dobrze, trosków żadnych nie miał. Trudno, trzeba gębę stulić i dalej służyć.
Odwrócił się, aby iść po furmankę i jechać do Helu, gdy naraz zauważył, że Kułak tnie gruby drut — jego nożyczkami.
— Ale co pan robi? Pan Kułak!
— Widzisz! Tnę drut, bo jest za długi.
— Doch to są moje szery!
— No to co?
— Połamie mi pan!
— A ty u mnie jeszcze na głupie szery nie zarobiłeś?
— Głupie — nie głupie, to są doch moje szery!
— A kto ci dał ten kożuch, w którym chodzisz? Nie ja? A w czyich bluzkach chodzą twoje córki, jak nie w mojej siostry?
To mówiąc, w dalszym ciągu najspokojniej krajał drut.
To wszystko było prawdą. Łączyło ich siedem lat pracy, na czem Ignacy się dorobił, z łatwością żywiąc żonę, starkę i trzynaścioro dzieci, które wszystkie w miarę jak dorastały, zarabiały w wędzarni Kułaka po czterdzieści groszy za godzinę. Przeszli razem niejedno i zżyli się — ale doch Kułak na tem zarobił — a ile, Bóg jeden wie! — i ancug ma nowy za jakich trzysta złotych, i papierosów samych pali za dwa złote dziennie — na same papierosy wydaje miesięcznie tyle, że drugi miałby za to dwa miechy mąki! Nie siedziałby on tu, gdyby mu nie lubowało!
— Ale doch to są moje szery! — powtórzył drżącym ze złości głosem Ignacy. — Pan mi je połamie!
— Jak połamię, to ci kupię dziesięć takich!
Teraz — wszystko jedno!
Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/232
Ta strona została uwierzytelniona.
222