Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/235

Ta strona została uwierzytelniona.

Przed nimi kilka łodzi wyciągało już mance. Józk przyglądał się im przez chwilę, a potem rzekł:
— Niema bretlingów!
Stary Paweł smutno spojrzał na morze, Józk poczerwieniał z gniewu, Bernard patrzył przed siebie mściwie, ale nie mówili nic.
Ujrzeli biało-czerwoną chorągiewkę swej pierwszej linki.
Opadły żagle, spuszczone przez Ettę. Zwinęła je i położyła na tyle łodzi, żeby nie zawadzały. Łódź kołysząc się, w podskokach zbliżała się do tańczącej preki.
Stary Paweł wyjął ster i stanął u przedniej stewy. Mimo późnego wieku, był o wiele mocniejszy od synów i zwykle imał się najcięższej roboty. To też i teraz on miał linkę wyciągać i podawać synom, gdy zadaniem Etty było składać mance.
Setki razy już podjeżdżali tak do linki, widzieli wielkie, szczęśliwe połowy, przeżyli dużo zawodów, a przecież nie mogli się obronić wzruszeniu i podnieceniu na widok fruwającej na kiju wśród fal biało-czerwonej szmatki. Cóż może wiedzieć wypłowiała płachetka o tem, co się dzieje pod wodą w morzu? A jednak oni wpatrywali się w nią i z jej trzepotania się próbowali odgadnąć, czy wzywa ich ku sobie po zdobycz, czy też drwi z nich i natrząsa się tylko.
Wleciała w łódź preka, po niej kotew i draga.
Stary Paweł, z prawą nogą wpartą w przednią stewę, ciągnął mokry, oporny sznur, a za nim ciągnęli go synowie.
— Niema nic! — rzekł Józk, który patrzył w wodę.
Nic, jak nic. Dostali kilkadziesiąt funtów bretlingów i ze dwadzieścia funtów szachwarów, obrzydliwych, szarych raczków, objadających mance ze szprotów lub śledzi. Były tego całe grona wstrętne, szeleszczące jak tarakany i rozłażące się po dnie łodzi.

225