Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/252

Ta strona została uwierzytelniona.

przeniosła się do Helu, ale i to było daremne, bo szproty zniknęły bez śladu.
Dni były bardzo piękne, dochodzący do dwunastu stopni suchy mrozik orzeźwiający, niebo jasne, zachody słońca przebogate w barwy i przepych złotych zórz, na zamarzniętych kałużach nadbrzeżnych ślizgały się gromady dzieci w pstrych ubrankach zimowych, niebo w nocy skrzyło od gwiazd — ale ludzie chodzili przygnębieni, smutni, milczący.
— Adwent przegrałem! — mówił Kułak. — Ja nie zginę, mam na przetrzymanie sezonu. Ale rybacy z węgorzy mieli tego roku mało, ze szprotów w adwencie po parę złotych, a teraz — nic. W Helu nic niema. Rozpacz. Niektórym już się chleb kończy. Dzieciom dają na śniadanie ziemniaki podlane lakiem z pod śledzi...
O tem Tomasz też wiedział. Było źle i z każdym dniem robiło się gorzej. Rybacy bezczynnie patrzyli z wybrzeża na pokrytą lodem zatokę, „feszując oczami”. Strach ludzi ogarniał. Spodziewali się szprotów na Trzech Króli, ale święto dawno minęło, nie było nic. A teraz znów lód...
— Psiakrew! — klął Kułak. — Gdańsk ma szproty z Niemiec! Sprowadziłbym, tylko, że moi odbiorcy przyzwyczajeni są do szprotów świeżych, a tamte pewnie mało że już nie śpiewają... Wszystkich kolorów, tęczowe... i wszystkich zapachów... I prócz tego będę się musiał zarobkiem z Gdańskiem podzielić...
— A jak lody pękną i pokażą się świeże szproty? — odezwał się Ignacy.
— E, to nie prędko...
— A ja widzę, że choć jest zyda, błony górą idą do ostu... West je pędzi...
— Prawda! — przyznał Kułak. — Ale konkurencja chce ryby z Gdańska sprowadzić...
Smutno robiło się w wiosce. Ludzie prawie nie wychodzili z domów, chyba tylko wieczorem, do ko-

242