Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/267

Ta strona została uwierzytelniona.

Kto mógł — wychodził do wiku na „bodzionki”, to jest na węgorze, stale żyjące w zatoce Puckiej, a łapane w przeręblach na lodzie.
— Bardzo to są mizerne węgorze i nieszczególne w smaku, ale lądowi ludzie się na tem nie znają i płacą za nie wysoki priz, jak za prawdziwe! — opowiadał Tomaszowi Kułak. — Są mniejsze od morskich węgorzy, mają grubszą skórę i grubszy kościeć i nie są tłuste, bo w czasie zimowych polowań śpią, zagrzebane w piasku. Różnią się od węgorzy morskich żółtem podbrzuszem i zasadniczo tem, że nie znoszą jaj, tylko mają młode już gotowe, malutkie węgorzyki...
— Sztop! — zawołał Tomasz. — Mówiłeś mi przecież, że to węgorze-samce!
Kułak parsknął śmiechem.
— Yea! — rzekł. — You’r right, darling! Tak mówiłem, bo tak mówią! Ale czy wszystko, co mówią, musi być zaraz prawdą? Od uczonych ichtjologów napisane jest w mądrych książkach, że węgorze morskie przychodzą tu z kraju, idąc wiślaną wodą z błot i mulistych, bagnistych rzek... Jest to tak, Ignacy?
Rybak pomyślał chwilę i rzekł:
— Nei! To nie mogą być wangorze z kraju! Nasze wangorze wisielnej, białej wody nie lubią, one przed nią uciekają...
— Jakże! Przecie lądowe wangorze żyją w bagnistych wodach!
— Słuchaj, co rybak mówi! Nauka nauką a doświadczenie i praktyka swoją drogą. Mów, Ignacy, co wiesz!
— Ten wangorz nie przychodzi z kraju — zaczął mówić Ignacy, — bo gdyby on szedł z kraju, to my mielibyśmy go tu wcześniej niż Szweda, a tymczasem kiedyśmy chcieli sprzedawać wangorze do Szwecji, to u nich już od miesiąca wangorze byli... One do nas od Szwecji przychodzą, idą wzdłuż półwyspu, obcho-

257