Przez to wrzenie srebra w powietrzu nie widać nic, prócz równych, białych błysków oksywskiej latarni morskiej i księżycowo-błękitnego brzegu „po drugiej stronie”.
W górze ciemno — szafirowe niebo, księżyc i rój gwiazd, trzęsących się jak łzy na rzęsach.
Tylko tam, gdzie na zatokę wprost padają promienie księżyca, widnieje falujący drobno wielki, świetlisty krąg, niby arena na wodzie.
Rozrzucone na wybrzeżu Małego Morza niskie, barczyste, białe wędzarnie śpią. Wyglądają jak opuszczone, nikomu niepotrzebne rudery.
Może być, że patrząc na ową srebrzystą arenę na wodzie, ktoś wymarzyłby sobie jakieś nieziemskie na niej widowisko, choć nikt już nie wierzy dziś w korowody syren i trytonów ani w czarodziejską muzykę, „miłą i słodką jak szmer fal, rozbijających się o białe, krągłe kolanka rusałek” — według wyrażenia abbé Wielanda.
Wędzarnie śpią i wyciągnięte na torfiasty brzeg czarne, pękate łodzie rybackie także śpią. Napatrzyły się cudom morza dość, teraz odpoczywają.
Po przeciwnej stronie wioski gra muzyka. Czasem słychać skrzypce lub donioślejszy, pełniejszy akord harmonji ręcznej, czasem klekocąc zadzwoni ksylofon, lecz najczęściej słychać pomruk kontrabasu i głuche pulsowanie bębna.
Tam, po drugiej stronie wioski, na oświetlonej, oszklonej werandzie tańczą bardzo piękne i śliczne, strojne panie.
Mają wielkie, lśniące oczy, krótkie, lecz bujne, falujące czuprynki, malutkie nóżki i białe pulchne rączki, migocące ogniami pierścionków. Ich uśmiech jest jasny i rozkoszny, jak błysk ząbków z poza czerwonych, rozchylonych usteczek, a suknie ich za najmniejszym ruchem roztaczają dokoła mocną woń.
To jest tam, po drugiej stronie wioski.
Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.
22