Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

o płot i trochę naprzód pochylona, zapatrzona przed siebie, bez ruchu, zdawała się w niemem zachwyceniu słuchać pieśni na zatoce. W świetle różnobarwnych lampionów było widać jej jasną twarz, ogniście błyszczącą gęstwę włosów, ujętą w siatkę i zielony sweater.
Obok ktoś mówił stłumionym głosem:
— Zbudowali tę przystań tak, że statki wprost do niej przykładają i letnicy suchą nogą mogą się dostać na ląd. A dawniej było inaczej. Dawniej alaliśma letników ze statku na plecach i płacili nam za to nieraz więcej, niż cały bilet kosztował. I zabawa była, bialki krzyczeli... Dobrodzieje! Dla naszego dobra przystań zbudowali, a myśmy zarobek przez to stracili... Bardzo nas kochają, ale rybak zawsze przyjdzie przez nich do szkody...
Gościńcem szła pani Łucja ze swym towarzyszem. Przechodząc koło werandy zauważyła dziewczynę i jej bladą, chmurną twarz.
— Dobry wieczór, Zolojko! — odezwała się dama — Cóż ty tu robisz taka zamyślona, zadumana?
Dziewczyna drgnęła i spojrzała na damę nieprzytomnemi oczami.
— Co ci? — mówiła pani Łucja, podchodząc do niej. — Czemu tak dziwnie na mnie patrzysz?
Dziewczyna żachnęła się niegrzecznie i bez słowa odeszła.
— Obraziła się, a przecież nic złego jej nie powiedziałam — zdziwiła się pani Łucja. — Jaka dziwna!
— Dzika! — rzucił mężczyzna. — Może wstąpimy na to „psiwko”?
Zolojka szła ku zatoce. Nie wiedziała, co się z nią nagle stało, nie mogła pojąć, dlaczego zachowała się niegrzecznie wobec tej pani, która zawsze była dla niej dobra. Nie miała zamiaru obrażać jej, ale jak tylko ujrzała przed sobą jej uśmiechniętą, piękną twarz i uczuła mocny zapach perfum, szarpnęła nią złość. Szła teraz z głową zwieszoną, osamotniona, niezado-

25