— Jak czlowiek zechce, to wszetko obzorguje. U mnie jest tera jeden stary szewiec z Gduńska, majster mocno uczony, stateczny i już niemlody. On mi mówił, że skorznie o jednym szwie ma w swojej glowie ułożone. Nie chciał mi powiedzieć jak.
To wszyscy zrozumieli. Każdy ma swoją tajemnicę i nikt nie lubi, jak mu na ręce patrzyć. Ale żeby mógł uszyć skorznie z jednym szwem, żeby się taki człowiek znalazł i żeby chciał zamieszkać we wiosce, toby było nie do wiary.
Rozpoczęła się dyskusja tak ożywiona, że maszoperja ani się spostrzegła, jak stanęła nad zatoką koło swych batów.
Po chwili rozległo się głośne „hijooo — hi!”, i czarne pękate łodzie zakołysały się na marszczących się drobno falach, od których szedł blado-błękitny blask.
Daleko widać było żagle kilku „pomarenków”.
Niebo zaczynało się na wschodzie rumienić, nadbrzeżny czarny las jeszcze spał.
W lecie Etta pomagała matce w gotowaniu i obsługiwaniu gości, co robiła ze wstrętem, bo w rzeczywistości była całą duszą rybaczką i najchętniej wyjeżdżała z ojcem i braćmi na morze, w najgorszym zaś wypadku pracowała w wędzarni. Zwykle rybaczki na morze nie wyjeżdżają i nietylko, że się rybołówstwem nie zajmują, ale się zupełnie na niem nie znają. Etta stanowiła pod tym względem wyjątek. Ojciec jej, stary Paweł Zelin Chudy, nie należał do żadnej maszoperji i nie wdawał się z nikim w żadne spółki, na rybołówstwo chodził sam z dziećmi, tak, że cały zarobek szedł do domu.
Ale w lecie rybołówstwo było tak małe, że pomoc Etty stawała się zbyteczna, zato matka sama nie mo-