— U nas są! — odpowiedziała panienka spokojnie.
— Ale od czego jest to imię „Zolojka”, co znaczy?
— To nie imię, to przezwisko, urągadło! — Mnie na imię Jadwiga, Etta, nie żadna Zolojka...
— Ale przecie sama słyszałam, jak na ciebie tak wołali...
— To tylko tak wołają. Tu na jedną dziewczynkę wołają „Zyda” — bo jak jest wiatr południowy, to ona bardzo płacze i krzyczy... I jedna bialka też ma urągadło Zyda, bo jak wiatr południowy przyjdzie, to ona się wciąż z mężem kłóci...
— A to ludzie od wiatru chorują? — dziwiły się panienki.
— Ja nie wiem! — cicho odpowiedziała dziewczyna. — Nie wiem, co to jest... Puszka, ten co mjewy wypycha tak ładnie, on jest bardzo dobry człowiek i potrafi wszystko, a jak przyjdzie zyd-west, zaraz zaczyna pić i jest chory od wiatru... A mnie zawsze głowa bardzo boli i jestem zła, jak ma przyjść norda...
Ostatnie zdanie powiedziała głosem jakby pokornej przestrogi i dodała:
— Jestem wtedy taka zła, że mogłabym zrobić nie wiem co... A dziś mnie tak bardzo, tak bardzo. —
Jęknęła cicho i dodała po kaszubsku:
— Głowa żala, żala... Norda idzie...
Panienki spojrzały na dziewczynkę z niepokojem.
Była istotnie bardzo blada.
— Jak norda ma przyjść — mówiła dalej, mimowoli zwracając się ku północy — uciekam zwykle z domu i chodzę, chodzę strądem nieraz do późnej nocy. —
— Sama!
— Cóż mi się może stać?
— Mógłby cię kto napaść.
— Tego u nas na półwyspie niema. Człowiek mnie nie napadnie, a duchów się nie boję... Chodziłam tak
Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/47
Ta strona została uwierzytelniona.
37