Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.

sobie, że się „kochają”. I oboje się mylą, oszukują, a co z tego wyniknie?
Grzech i nieszczęście!
Głowo, głowo, głowo!
Neńka w domu szkalowała:
— Co ty — glupiego rozumu dostalaś? Dzie, dzie, dzie ty chodzisz?! Ja tu muszę pólnie warzyć, uedę alać, a ty, brzydalu, po strądzie latasz i glupstwa robisz! Ty swoje dostaniesz! Tatk przyjdzie, on ci da karo! Czy mial kto widzone, żeby mlody dzeus tylko psoty mial w glowie!
— Nei, neńko, ja nie mam psoty w glowie, le mnie glowa mocno żali! — broniła się dziewczyna.
— Glowa cię żuli!
Matka była z Kuźnicy i wymawiała inaczej:
— Mnie wszetko żuli! — skarżyła się płaczliwie. — Le robić muszo! A ty jesteś mloda — i taki z ciebie zgnil do roboty!
W kuchni — mimo drzwi otwartych — było duszno i dziewczynie odrazu zrobiło się niedobrze. Pochylona nad cebrzykiem, w którym myła talerze, płakała gorzko. Łzy jej kapały w brudną, tłustą wodę, a równocześnie z pokoju, sąsiadującego z kuchnią, dolatywał ją przez otwarte drzwi ostry fetor tanich cygar, wódki, octu i skrzeczący przymilnie — uprzejmie głos:
— Gosposiu, a nie macie przypadkiem trochę oliwy do tej sałatki z pomidorów? Bo my w Warszawie —
Zgrzytała zębami, zaciskała pięści, ale robiła swoje. I nie odezwała się ani słowem, kiedy w obiadowej porze zeszły się w kuchni prawie wszystkie „ich’” letniczki — jedne dla zobaczenia, co będzie na obiad, drugie aby zabrać się do gotowania obiadu.
Czasami przemknął się przez kuchnię stary Paweł Zelin, zwany Chudym — jej ojciec.
Chudy był, policzki miał zakląsłe jak spodeczki, nos duży, przekrzywiony jak żagiel, na „zyd-ost” —

41