Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

wina! Gdy ją uszczypnął, tak się rozgniewała, że wygnała go z kuchni.
Ujrzawszy, że panienki po kolacji z paniczami wychodzą, poszła do ich pokoju sprzątnąć trochę. Wszedłszy cicho, według zwyczaju rybackiego w samych tylko pończochach, ujrzała gospodarującego w pozostawionej na stole skrzynce z węgorzami obcego kota, który na jej widok drapnął przez otwarte okno z funtowym wędzonym węgorzem. Posprzątała, zamknęła okno, zasłoniła je firaneczkami i już chciała wyjść, gdy wtem zauważyła na stole „jego” szklaneczkę, ledwie napoczętą. Wino gorzało w niej jak czysta krew. Mimowoli sięgnęła po szklaneczkę. Przez chwilę wahała się, a potem wypiwszy „jego” wino jednym haustem, postawiła szklaneczkę na dawnem miejscu, zgasiła światło i wyszła.
Ledwo, pochyliwszy się nad cebrzykiem, zaczęła znowu myć talerze, krew uderzyła jej do głowy tak, że się jej ciemno w oczach zrobiło. Coś jej w duszy runęło, wrzasło i wówczas przejrzała.
Tak, to było to, o czem myślała wciąż.
To! To!
Norda przyjdzie! Musi przyjść! Zryje przy brzegu dno, wyżre nowe „kule”. Tam, gdzie panienki się kąpią, jest taka „kula” na sążeń głębokości, ale po sztormie ta jama podwodna może mieć trzy albo cztery sążnie. Jak kto w taką kulę wpadnie, to nawet jeśli dobrze pływa, niezawsze sam z niej wylezie, bo go w nią spycha sztrom i denega. A one pływają źle. Jedna pływa trochę, druga prawie że nic. I zawsze, jak wchodzą w wodę, trzymają się za ręce. Jak wpadną w kulę, to ta, która pływać nie umie, złapie się drugiej, a wtedy — utoną obie. Pójdą na dno, napiją się wody.
A jeżeli w „ich” miejscu kula się nie zrobi?
Ktoś się roześmiał, zachichotał.
I Zolojka się zaśmiała.

43