Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.

Jak stała, w samych pończochach tylko pobiegła ku kościołowi. Gdy miała przejść przez Trupią Drogę, to jest to miejsce, przez które przenosi się na cmentarz trumny ze zwłokami, zawahała się. Było to przecież straszne miejsce. Ale strwożone zbrodniczemi myślami jej biedne, skołatane serce tak łaknęło modlitwy, iż nic jej powstrzymać nie mogło. Westchnąwszy do Boga, śmiało przekroczyła Drogę i skierowała się ku kościołowi. Tam padła na kolana przed zamkniętemi wrotami i zaczęła się gorąco modlić.
Ale i tu nie opuszczały jej duszności, szum w uszach i dławiący skurcz gardła. W wyschniętych ustach czuła gorycz, a serce jej wzbierało. Udręczona, nieszczęśliwa, oparła się rękami o chłodne, twarde wrota kościelne, przywarła do nich twarzą i rozpłakała się rzewnie.
A wtedy nadciągnął z morza głuchy, przeciągły, jakby organowy szum. Rewy przybrzeżne zagrały głośno, radośnie, zadudniał strąd, las, party tchnieniem potężnem, zaskomlał, zaskowytał zrazu, a potem zawył z bólu, drzewa przed kościołem zadygotały, zaczęły krzyczeć.
I rozpoczęła się burza. A w duszy cierpiącej dziewczyny zrobiła się wielka, jasna cisza, umilkło skołatane serce, czoła dotknęły miękkie, chłodne dłonie spokoju.
Po pewnym czasie we wszystkich uliczkach wioski zadudniły ciężkie kroki.
To rybacy w zydwestkach, skorzniach i nieprzemakalnych ubraniach biegli ratować zastawione żaki.
Późną nocą stary Stefan Kąkol wracał od Edwarda Kunsztownego gdzie był, aby wybadać cudotwórcę-szewieca, genjalnego autora pomysłu skorzni z jednym tylko szwem. Szewiec miał sporo roboty od letników, zwłaszcza od letniczek, bo choć szewców w wiosce nie brakowało, mało który znał się na miejskiej, delikatnej robocie, w której Gdańszczanin był biegły.

45