Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

lewająca się jasnemi i ciemnemi smugami. Przybrzeżna sucha rewa, czyli tak zwany „Sachej”, mielizna, ledwie wodą przykryta, widniała wyraźnie, podobna do żółtoróżowej pręgi i nieomal wystawała z wody, ale „beka” za nią, to jest głębsze miejsce, była bardziej zielona niż dnia poprzedniego. Znaczyło to, iż fale zryły tu dno i wyrzucając z beki piasek na „sachej”, pogłębiły ją.
Zobaczywszy to dziewczyna, zbiegła z „góry” na plażę i zaczęła nią iść, wciąż bacznie wpatrując się w smugi przybrzeżne. Czasami potrząsała głową, jakby zaniepokojona czy niezadowolona. W niektórych miejscach beki pogłębiły się znacznie, gdzie indziej kule, dotychczas nie niebezpieczne, stały się groźnemi jamami i dołami. Człowiek lądowy nie spostrzegłby tego, ale rybaczka czytała w wodzie, jak w otwartej książce. Oko miała tak wprawne, że z koloru wody odgadywała głębokość tak pewnie, jakby ją odmierzała „lotem”.
W jednem miejscu stanęła i aż ręce załamała. Tu codzień rano, a nieraz w południe i wieczór kąpały się „jej” panienki. Było to ich ulubione miejsce dlatego, że dno morskie było równe, a woda sięgała tylko po piersi, tak, że ta, która umiała pływać, mogła się popisywać tą sztuką, zaś ta, która nie umiała, mogła się kąpać bezpiecznie, nie bojąc się utonięcia.
Teraz całe dno było tu zryte. Zielona woda pełna była centków ciemniejszych, poczem Zolojka poznała, iż są tu nietylko kule, ale mniejsze od nich doły. Gdyby która z panienek wpadła w taki dół, straciłaby głowę i utonęłaby niezawodnie!
Stało się tak, jak to wczoraj pomyślała! Nic nie pomogło, że tę złą myśl zmyła z siebie gorącemi łzami skruchy, nic nie pomogło, iż wyspowiadała się z niej Bogu, klęcząc na piasku u wrót kościelnych — pomyślane przez nią złe stało się, i oto tu zastawione już sidła śmiertelne czekają na swe ofiary.

49