Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/95

Ta strona została uwierzytelniona.


Morze wewnętrzne.

— A ja tu zostanę! — powtórzył Tomasz.
Tłumaczyła mu.
— Pan nie jest stworzony do tego życia. Nie wytrzyma pan. —
— Wytrzymam! — przerwał jej stanowczo. — Zobaczy pani!
— Wiem, jak się pan uprze, to pan tu swoje odsiedzi, ale duchowo nie wytrzyma pan. To jest niebezpieczne... Może się pan złamać!
— Dlaczego?
— Zna pan „Morze” Kellermana?
— Znam!
— Dużo pijatyki, dziewczyna, podstępny rybak — zrozumiałam jedno: Kellerman, choć się chciał do morza dostosować — nie mógł, musiał uciec.
— To właśnie. Stchórzył, a ja nie stchórzę. Stchórzył i nie powiedział nawet, przed czem.
— Wytłumaczenie tego jest w drugiej książce o morzu starszego autora, który nie stchórzył.
— Wiem, Strindberg.
— Tak. Jego człowiek, inteligent, zmagający się z morzem, upada zupełnie, ginie, staje się nędznem zwierzęciem. Powtarzam jeszcze raz: nie rozumiem się na tem, może dla mnie to tylko pejzaż mniej lub więcej zajmujący, ale pojmuję także, że to ogromna siła, której przeciwstawić się bardzo trudno, jeśli się nie jest człowiekiem morskim.
— Może być.
— I cóż pan mógłby zyskać przez to, gdyby się pan stał człowiekiem morskim — o ile to wogóle byłoby możliwe! Niech pan spojrzy tylko na tych rybaków... Co pan wśród nich może znaleźć?
— Nie wiem.
— Ja panu radzę, jako szczera, prawdziwie życzliwa przyjaciółka.

85