Lśniących się spodem, gdy z boków i z góry
Cyprysy mroczne, choć zieleniejące
Zimą i latem, ścielą cień ponury,
Jak myśl rzucona na groby:[1]
Wiecznie zielone, rozweselające
Nawet te gaje żałoby.
Tam jedna tylko, tchnąc samotną wonią,
Róża rozkwita, posępna i blada,
Tak mdła, tak słaba, że, zda się, wiatr lada
Liść jej po polu rozproszy.
Jednak choć wicher, choć burza się wścieka,
Kwiat jej trwa cało; choć ręka człowieka,
Kwiat jej oberwie, — niepojęta władza
Kwiat ten nazajutrz na nowo odradza:
Jakby duch jaki miał ją w swojej pieczy,
Który jej rany łzami niebios leczy,
Co noc kwiat nowy wykołysze z krzewu!
Nie dziw, że dotąd helleńskie dziewice
Wierzą, że kwiat ten nie jest z tego świata,
Co mu ni szkodzić nie śmią nawałnice,
On zawsze smutny, lecz piękny jak w maju,
Zdaje się tęsknić po kraju swym — raju.
Nad kwiatem co noc ptaszek jakiś śpiewa,
Ukryty w liściach pobliskiego drzewa: