Jak gwiazdy we mgle błądzą po przestrzeni.
I — ach! dostrzegły: to on! — już daleki!...
Wtedy raz jeszcze z pod łzawej powieki
Błysły, jak słońce z za deszczowej chmury.
»Poszedł!« — Jak posąg blada, nieruchoma,
Łkające piersi przyciska rękoma.
Spojrzała jeszcze — port przed jej oczyma:
Bielą się żagle i morze się wzdyma.
»Prawda więc! — jedzie! — samej kazał zostać!«
Szybko, wprost z góry, na głaz skacząc z głazu,
Biegł Konrad, — nazad nie spojrzał ni razu.
Lecz drżał, ilekroć ścieżka przed nim boczy,
Samotna jego, lecz miła mu wieża.
Zawsze go pierwsza witała z nadbrzeża,
Jak on ją z morza! — i ona w niej, ona!
Burzliwej duszy gwiazda niezamglona! —
Nie śmie go ujrzeć; pomyśleć się boi,
Że mógłby zostać; — chciałby... któż mu broni? —
Zostać? — by zginąć od katowskiej dłoni?
Nie, nie! — Raz jednak chciał stanąć, chciał wrócić,
Nie! — myśl niegodna! — nie! — prawego męża
Płacz niewiast miękczy, ale nie zwycięża.
Ujrzał swą nawę — zważa wiatr przychylny,
Zwrócił myśl ku nim i znów w sobie silny,
Wesołą wrzawę mężnych towarzyszy,
- ↑ ww. 505—516 są bardzo dowolnie tłumaczone, choć naogół oddają obrazy oryginału.