Jak słucha steru, — uważa i chwali.
»Gdzie jest Gonzalwo?« — Zbliżył się młodzieniec;
W skłonionej twarzy radości rumieniec.[1]
Uprzejme słowo wódz już w ustach trzyma...
Ach nie! — on ujrzał swą wieżę na skale,
Wspomniał rozstanie, zgadł Medory żale,
Jeśli na okręt spogląda w tę chwilę, —
Nigdy on, nigdy nie kochał jej tyle!...
Odwrócił oczy, spojrzał w błękit nieba,[2]
I wnet z Gonzalwem zszedłszy na spód nawy,
Odkrywa cele i środki wyprawy.
Przed nimi mapa i lampa na stole,
Północ... czuwają; twarz obudwu groźna.[3]
Bezsennym oczom któraż chwila późna? —
Tymczasem w żagle dął wiatr pożądany,
Okręt jak sokół leci przez bałwany;
Cieszą się, — celu dopłyną przed świtem.
Już przez szkła nocne liczą bez obawy
W ciasnej zatoce natłoczone nawy
Baszy Seida; widzą, jak niedbali
Okręt ich kołem obiegł czaty przednie,
Wszedł, gdzie bezpieczny skryłby się choć we dnie.
Przy pustym brzegu, za skałą wysoką,
Straży ni szpiega nie dojrzy go oko.
Do powinności, lecz nie ze snu, budzi.
Wsparł się na poręcz, rozkazy objawia,
Rozmawia zimno, choć o krwi rozmawia.