Wpół spływa z ramion; stopa jak śnieg biała,
I jak śnieg cicho na ziemię spadała.
Któż ona? Sama, w nocy, mimo straży,
Jak tu wejść mogła? jak się wchodzić waży?
Zadrży kobieta, gdy jej duszę młodą
Czułość i litość, jak Gulnarę, wiodą?
Nie mogła usnąć, i gdy basza we śnie,
Marząc o klęsce, klnie, jęczy boleśnie,
Wstała, i sygnet zdjęła z jego ręki,
Znak jego woli, który gdy okaże,
Wszelkie wnet przed nią rozstąpią się straże.
Przeszła bezpiecznie, nikt o nic nie bada.
Zazdroszcząc więźnia spoczynkowi, sami
Wpółsenni ziemię zalegli przed drzwiami.
Ujrzeli pierścień, mało się kłopocą,
Kto go przynosi, gdzie idzie i po co?
Tysiące po nim, lub na niego plączą?...
Ja sama nawet!... Jakaż czarów siła
Tak mi go nagle drogim uczyniła?
Zbawił mi życie, poświęcił sam siebie;[1]
Nie! chcę mu pomóc, nie dbam o sąd ludzi.
Lecz cicho! — westchnął, poruszył się, budził«
Podniósł wzrok, blaskiem zaślepione oczy
Zdają się wątpić, czy sen ich nie mroczy,
Dowiódł, że żyje, i cierpieć ma znowu.
»Któż jest ta postać? Anioł stróż z wejrzenia!
Zbyt zda się piękny na stróża więzienia«.
- ↑ w. 1094—6. poświęcił sam siebie itd., dodatek tłumacza.