Nimem cię ujrzał, przeszły lata długie,
— »Ty więc już kochasz? Ty już kochasz inną?
Cóż mi to znaczy? — nic, nic nie powinno!
Jednak — ty kochasz!... ach! ja zajrzeć muszę
Duszy, wzajemną kochającej duszę,
Tej czczości serca, co moje okuła«.
— »Twoje? — sądziłem, że z ogniów haremu
Jam cię ratując, zachował lubemu«.
— »Seid mój luby? — ach, nie! nie mój luby!
Długo się niegdyś ubijało we mnie,
By czuć wzajemność, — niestety: daremnie!
Pragnęłam kochać, kochać jestem zdolną,
Lecz czułam, czuję: wprzód trzeba być wolną!
Na panią innych niewolnic wybrana?
Gorzkie pieszczoty, gdy je przyjąć każą,
Podląca wierność pod dozorców strażą;
Lecz trudniej jeszcze, gdy wstręt serce mrozi,
Stokroć w dzień muszę w duszy mej złorzeczyć
Zimnym »czy kochasz?« — nie śmiejąc zaprzeczyć.
Bierze mą rękę: ni daję, ni bronię, —
Krew w niej jak martwa, ni krzepnie, ni płonie.
Ust jego żarem nie palą się moje.
Sama się sobą muszę tylko brzydzić.
Nie dość kochałam, by choć znienawidzić.
Nie, nic nie czuję!... Odchodzi, — nie pytam
Nie widzę prawie. Straszliwa rozwaga![2]
Czuję, jak coraz wstręt i sytość wzmaga,