Lecz być samotnym, wtrąconym w okowy,
Być, czuć się pastwą każdej myśli nowéj;
Patrzeć w swe serce, i drżeć lub przed marą
Tamtych naprawić, tej nie móc odwrócić;
Kląć każdą chwilę po każdej się smucić;[1]
Bez przyjaciela — coby słabość wspierał,
Coby rzekł ludziom, żeś mężnie umierał;
Jak całe życie, śmierć twoję znieważą;
Wobec mąk, które, choć duch widzi śmiało.
Nie wiesz, nie zgadniesz, jak je zniesie ciało,
A jednak czujesz, że jęk, że łza jedna,
Gdy ci zbyt sroga surowość człowiecza
Nadziei nawet zbawienia zaprzecza,
A raj twój ziemski, pewniejszy niż w niebie,
Ta, którą kochasz, daleko od ciebie: —
Miota się błąka — ale nie upada!
To są męczarnie, które musiał znosić...
Zniósł, — źle czy dobrze? nie uległ, — już dosyć.[2]
Przeszedł dzień pierwszy — on miał być dniem kary;
Lecz co przyrzekła, stado się; nie wróżył,
By w mocy baszy jutra nawet dożył.
Idzie dzień czwarty — przeminął! a z nocą
Ciemność i burza przyszły z całą mocą.
- ↑ w. 1487. Cały wiersz dodany przez tłumacza. — Następne wiersze czy nie są jakgdyby pierwowzorem ustępu o śmierci tajemnej w wierszu Mickiewicza Do Matki Polki?
- ↑ w. 1503. Bardzo słabo oddana myśl oryg.: »I te męki wytrzymał — czyż znaczy to cokolwiek, jak je zniósł, źle czy dobrze? Przecież nie upaść pod niemi, już samo przez się jest coś warte«.