Drzwi otworzone, — wyszedł; straże zdjęte,
Nie wie, gdzie idzie; ręką ścian się trzyma.
Blask jakiś mglisty mignął przed oczyma;
Czy światło dzienne? — wierzy i nie wierzy.
Iść, czy nie? — poszedł; — chłód rzeźwiący, świeży
Wnet na otwartym ujrzał się krużganku.
Odetchnął wolno, spojrzał wkoło siebie.
Ostatnie gwiazdy bledniały na niebie,
Wschód się zajmował brzaskiem; — wtem z uboczy
Z samotnej izby blask się ten przeciska,
Drzwi wpół przemknięte... wpatruje się zbliska:
Światło jest wewnątrz, lecz przy niem nikogo.
Usłyszał szelest, i cofnął się z trwogą.[1]
Postać wybiegła, — stanęła... to ona!
Dłoń jej bezbronna, krew szat nie plamiła,
Dzięki jej sercu! dzięki! — nie zabiła!
Spogląda na nią: obłęd w jej spojrzeniu,
Stanęła, — bacznem nasłuchuje uchem:
Cichość dokoła! — konwulsyjnym ruchem
Wtył odrzuciła włosy, co po całéj
Twarzy i piersiach w nieładzie spadały:
Na jakieś straszne patrząc widowisko.
Zwraca się, — wzrok jej spotkał się z Konradem.[2]
Cofnął się przed nią. Na jej czole bladem,
- ↑ w. 1684 dodany przez tłumacza bez względu na niestosowność tego rysu dla ogólnego charakteru Konrada. — Tak samo dodane szczegóły ubrania Gulnary, że postać »bielą otulona« i że »szat krew nie plamiła« (w. 1685 i 7).
- ↑ w. 1697—1702. W oryg.: »Spotkali się; — na jej czole nieznana, zapomniana — którą jej ręka w pośpiechu zostawiła — maleńka plama; — zobaczył tylko jej barwę i ledwie