Klasnęła w dłonie: skryci, niedalecy,
Wbiegli jej słudzy, Murzyni i Grecy,
Znowu on wolny jak wiatr na pustyni!
Lecz w sercu jego taki smutek cięży,
Jakby z rąk na nie przełożono więzy.
Skinęła, — drzwi się otwarły tajemne;
Wyszli za miasto, przyśpieszają biegu,
Gdzie fala szemrząc srebrzy się po brzegu...
Konrad szedł zwolna, nie dba i nie bada,
Co go ma spotkać? swoboda, czy zdrada?
Jakgdyby jeszcze był w mocy Seida.
Łódź czeka, wsiedli; rozdęły się żagle,[1]
Pękł sznur, łódź w pianach zaryła się nagle
I poszła z wiatrem. Cieszy się gromada!
Dumał sam w sobie, aż głaz nad zatoką,
Gdzie wysiadł na ląd, spotkał jego oko.
Ach! od tej nocy, on, choć czas tak krótki,
Wiekowe przeżył trwogi, zbrodnie, smutki!
Sięgając łodzi czernił się nad nimi,
On wzrok odwrócił, twarz płaszczem obwinął,
I stał dumając, aż ten cień przeminął.
Przypomniał wszystko: Gonzalwa, swą nawę,
- ↑ w. 1737—40. W oryg.: »Wsiedli na łódź, żagle rozwinięto — lekki wiatr zawiewał; — jakże wiele rzeczy pamięć Konrada miała do przypominania sobie«.