Palą się światła wzdłuż całych wybrzeży,
Lecz Konrad światła nie widzi na wieży.
Dziwią się wszyscy, i patrzą, daremno:
W jednej Medory oknach tylko ciemno!
Może i teraz śćmiło się, nie zgasło!...
Rzucił się w łódkę: leniwo zbyt niosła,
Z niecierpliwością pogląda na wiosła.
Ach! on-by pragnął sokolemi pióry,
Słabną wioślarze; znużenie ich zoczył,[1]
Nie czeka dłużej, i w morze wyskoczył.
Łamie się z falą, dopłynął do brzegu,
I biegł, na chwilę nie zwalniając biegu.
Wszystko uśpione, wkoło ciemność głucha!
Puka, i głośno, echo się rozlega;
Nikt nie otwiera, i nikt nie przybiega.
Puka, lecz zcicha, bo dłoń jego drżąca,
Drzwi się otwarły, lecz przy nich nie ona,
Na której uścisk gotował ramiona!
A sługa milczy: on dwakroć próbował,
Dwakroć chciał spytać, i słów nie znajdował.
Z rąk mu wypadła i zgasła przy nodze.
Poszedł w ciemności, lampa tylko druga
Z głębi mrocznego kurytarza mruga.
Rozemknął izbę, — wszystko się odkryło,
- ↑ w. 1871. W oryg. niema mowy o słabnących wioślarzach, lecz jedynie o niecierpliwości Konrada, dla którego wiosła towarzyszy są za powolne (lingering).