I jak kaskada, ze stromej skały
Z ciężkim łoskotem wciąż spadająca,
Z pianą ze grzmotem w dół strąca;
Jako śnieżne lawiny
Na alpejskie doliny, —
Tak parci tłumem Koryntu synowie
Szturm był zbyt długi i często wznawiany,
A tłum Moślemów naciskał w parowie.
Wkrąg oskoczeni niewiernych nawałą,
Gromady padły, — niewielu zostało!
Noga przy nodze, dłoń była przy dłoni.
Zgiełk, pocisk, wystrzał, zmieszane języki,
Rannych, wpółżywych, zwycięzców okrzyki,
Z działowym grzmotem razem się zlewały.
Tej głośnej bitwy, wątpiąc, czy swych wrogów,
Czy ziomków ujrzą u drzwi swoich progów,
I czy się smucić, czy się cieszyć miały
Tym niezwyczajnem chaosem hałasów,
Pobudził wichry na morskiej topieli,
I pędził echem przez błonia i jary,
Od Salaminy aż do Megary;[1]
Nawet, jak mówią, w ciszy głębokiéj
W brzegach pirejskiej zatoki.
Miecze i szable, w boju wyszczerbione,
Aż po rękojeść w krwi były zbroczone.
- ↑ w. 723. Megara — miasto na drodze z Aten do Koryntu.