Ileż to westchnień i uścisków długich...
Jak jedne usta przyrosły do drugich
Wówczas, gdy pełnem światłem blask księżyca
Z grożących niebios na jej spada lica,
Zda się ją winić i przyzywać kary.
Ten nawał westchnień, ten uścisk tak czuły,
Silnie do miejsca zbrodni ich przykuły.
Lecz już czas nagli i rozstać się muszą:
Skryty dreszcz trwogi krew ich lodem ścina,
I pierwszy zbrodnię już karać zaczyna.
Hugo na łoże samotne się schronił,
Skąd tęskną myślą za kochanką gonił;
Na ufnem męża złożyła już łonie.
Lecz jakaż sen jej kłóci tajemnica,
Jakaż to burza uczuć barwi lica?
Cicho się sennem odzywa imieniem,
Miłosnem męża przyciska ramieniem,
Do serca, które nie dla niego pała.
Zrywa się Azo, uściskiem zbudzony, —
Poi go widok sennych marzeń żony;
Która w nim tyle dawnych wspomnień budzi,[1]
Jakże rozrzewnia go ta miłość tkliwa,
Która się nawet i w snach jej odzywa.
Lekko do swego przytula ją łona,
- ↑ w. 76. W oryg.: »(bierze) za takie pieszczoty, jakie zwykł uważać za źródło swego szczęścia«. — Wobec młodego wieku Paryzyny tłumacz najniepotrzebniej wprowadził dawne wspomnienia.