Jak długie w więzach przecierpiałem lata,
Nie wiem, — bo z żalu liczbę ich straciłem,
Żywy, z trupami w tym więzieniu żyłem.
Trzech nas do słupów, jak jakich zbrodniarzy,
Wszystkich osobno uwiązano zrazu, —
Żeśmy nie mogli, podobni do głazu,[1]
Chyba przy świetle, co idąc skroś ziemi,
Tak strasznie blado, tak ciemno świeciło,
Że w swoich oczach byliśmy obcemi.
Ręce związane, — serce wolnie biło![2]
To, żeśmy mogli, brzękając okowy,[3]
Mówić, i słuchać wzajemnej rozmowy.
Nieraz śpiewana pieśń rycerskiej treści,
Lub z gminnych podań krajowe powieści
Lecz i te z czasem obmierzły, schłodniały,
A głos nasz przejął ton dzikiego brzmienia,
Niby ton echa od murów więzienia.
Nie był to — może to było złudzeniem —
Gdyśmy, nie gorąc powietrza pragnieniem,[4]
Jeszcze nie znali tych murów i kraty.
Z pomiędzy trzech nas ja najstarszy byłem,
Więc ich, jak mogłem, nadzieją cieszyłem.