Strona:Jerzy Byron-powieści poetyckie.pdf/384

Ta strona została skorygowana.

Ni to blask dzienny od lampy promyka,[1]
Co w nocy drażni oczy niewolnika, —
Lecz czczość, co całą przestrzeń pochłonęła,

255 
Gdzie nieruchomość bez miejsca spoczęła.

Był to kraj jakiś bez słońca pochodni,[2]
Bez gwiazd, księżyca, bez ziemi, — gdzie niéma
Czasu, stworzenia, ni cnoty, ni zbrodni, —
Lecz cichość, oddech, co z piersi olbrzyma

260 
Wyszedł, i uwiązł na ustach zamarły,

Morze, którego wody się zaparły
I stały, aż nim w jedne wielkie bryły
Zlały się razem — zastygły, i gniły.

X

Raz, nagle, w głowie, w myśli rozwidniało:[3]

265 
Słyszałem ptaszka jakiegoś śpiewanie;

Co kiedy ucho wdzięcznego słyszało,
Wszystko w niem było! — znowu byłem w stanie
Rozpoznać dawne, znajome przedmioty;
Znowu ujrzałem mur, kratę mej groty,

270 
I ten sam promień słońca, co z swej drogi

Zbłądził i leżał śród mokrej podłogi.
Raz, przez szczelinę, skąd się blask ten wlewał,[4]
Postrzegłem ptaszka: siedział w niej, i śpiewał;

  1. ww. 252—3 w tłumaczeniu niezrozumiałe; w oryg.: »nie było to nawet światło więzienne [owo przyćmione światło dzienne, wspomniane w ustępie II], które było tak wstrętne dla mojego ciężkiego wzroku« (z trudem widzącego).
  2. w. 256. bez słońca pochodni — dodatek tłumacza.
  3. ww. 264—7. W oryg.: »Światło mi nagle w mózgu mym rozbłysło — to ptaszek swoją śpiewać jął piosenkę; ustał — po chwili znowu pieśń zabrzmiała, jedna z najmilszych jaką ucho słyszy, — a moje było jej wdzięczne, aż oczy zaszły łzami radości i na chwilę przestały widzieć, żem jest bratem nędzy; ale stopniowo, zwolna, powracały me zmysły... znowu mogłem« i t. d.
  4. w. 272. Raz — źle przetłumaczone; powinno być: »i oto«, gdyż właśnie wtedy zobaczył Bonivard tego ptaszka w szczelinie, a raczej w otworze strzelniczym swej celi.