Strona:Jerzy Byron-powieści poetyckie.pdf/414

Ta strona została przepisana.

Są to te iskry mimowolnej myśli,
Z nagiej serc młodych burzy pryskające,

235 
Co tworzą jakąś mowę dziwną, ciemną,

Mowę ognistą, wszechmocną, tajemną,
Łańcuch płomienny, co aż duszy sięga,
I bez ich woli serce z sercem sprzęga;
Rzekłbyś, że iskry elektrycznej siła

240 
Nagle w dwie dusze razem uderzyła.

Długom i długom z łzawem wzdychał okiem,
Jednym się nawet nie śmiał zbliżyć krokiem, —
Ażem się wreszcie dał poznać, przedstawił,
I odtąd nieraz z nią rozmawiał, bawił.

245 
Trudne mi było miłości wyznanie,

Raz przecie chciałem odważyć się na nie;
Ale zaledwie żem usta otwierał,
Już mój trwożliwy głos na nich zamierał.
Szczęściem, że wówczas pewna gra tam była,

250 
Co wszystkich nieraz całe dni bawiła, —

Stara już pamięć nazwać jej nie zdoła,
Lecz wiem, że była pusta i wesoła.
Do niej to, trafem, czy przez szczęście moje,
Razem przy sobie siedliśmy oboje.

255 
Żadną się ja tam przegraną nie smucił,

Ni ku wygranej oczy moje zwrócił;
Dość miałem szczęścia, żem jej głosu dźwiękiem
I jej oblicza mógł się poić wdziękiem;
Byłem jak czata przy niej przez czas cały

260 
(O, gdyby nasze dziś tak czuwać chciały!),

Gdym wreszcie spostrzegł jakieś zamyślanie,
Ciągłość roztargnień, obojętne granie,
Równą na zyski jak straty niedbałość,
A przecież dziwną przy tej grze wytrwałość,

265 
Jakby ją jakaś myśl skryta i czuła

Całą potęgą do tej gry przykuła.
Jak błysk piorunu, tak myśl nagła, śmiała,
W tym ciemnym dla mnie mroku zajaśniała,