»Błysnął dzień jasny, — mgłę rozproszył ciemną:
Leży świat blaskiem rozświecony słońca,
Tak pusty wkoło — za mną — i przedemną..
Przez lasy, rzeki? Nikt tu stopy swemi
Śladu w tej bujnej nie wytłacza ziemi,
Ni zwierz, ni człowiek. W żadnej roku porze
Nikt tu nie przejdzie, nikt nigdy nie orze;
Ptaszek się ranną piosnką nie odzywa,
Nie słychać nawet ni z trawy, ni z krzaczka
Cichego brzęku drobnego robaczka.
Koń mój werst kilka biegł tak zadyszały,
Widocznie przecież w każdej słabiał chwili.
Samiśmy tylko — ciągle sami byli...
Aż gdy tak coraz bardziej słabiał, dyszał,
Naglem gdzieś zdala rżenie konia słyszał.
Wiatr to zapewne tak świszczał po boru...
Nie! nie! — z tych puszczy całe stado tłumnie
Sypie się, — zwiększa, — tętni, — pędzi ku mnie,
Wielkim, rozległym pułkiem rozwinięte!
Pędzą w swej całej wolności i pysze, —
Lecz cóż to? — ludzi ni widzę, ni słyszę;
Któż je prowadzi? — bez jeźdźca, tysiące!
Rozwiane grzywy, kity pływające,
Pyski ni uzdą, ni kiełznem nie darte,
Boki kolcami nie kłute ostrogi,
I nigdy podków nie znające nogi.
Tysiączny hufiec, dziki. wolny, śmiały,