I niby miasta po morzu pływają,
Aż same fale mniej wolne się zdają, —
Szybko po falach, jak reny po śniegu;
To białe piany wiosełkiem rozgrodzi,
To jak Nerejda wypluśnie, to pierzchnie,[1]
Widzi olbrzyma, co wali do brzegu,
Już się na fali położył powierzchnie,
Jak lew na słońcu; wkoło niego dzicy
Suują się w łodziach, gwarzy rój wesoły...
Tak nad lwem śpiącym letnie brzęczą pszczoły.
Nowy świat podał ogorzałe dłonie;
Wprzód dziwowiskiem był jeden drugiemu,
Nim podziw przyjaźń rozpalił w ich łonie;
Dzicy ich mile przyjęli jak braci,
Uczucia wspólność; już synowie burzy
Znachodzą piękność w ich ciemnej postaci,
Tamtym się bladość podoba ich lica.
W krajach bez śniegu białością zachwyca.
Która w dom własny wszystkie zmienia strzechy,
Nocny spoczynek i dzienne uciechy,
Sieci rybackie i czółenek zwinność,
Niedoścignionych pośród morskiej jazdy,
Palma, najwyższa tych gajów Dryada,[2]
Karmiąca Bakcha u swojego łona,[3]