Strona:Jerzy Byron-powieści poetyckie.pdf/470

Ta strona została przepisana.

Jak tylko zmieszać mogą się rycerze,

945 
I że nie wiedział, co i jak miał mówić,

Klął, jako Anglik, w swych myśli odmęcie, —
I niedaremnie, bo nim wyszła chwila,
Ben Bunting fajkę od ust już uchyla,
I — wzrokiem skończył zaczęte przeklęcie.

VI
950 
Ale wyższego był Chrystyjan ducha!

Dziki, surowy, posępny, milczący,
Był na wejrzenie jak wulkan gasnący;
Z chmurnego lica namiętność wybucha,
Podniósł źrenicę, co pożarem błyszczy,

955 
I gdy Torkwila ujrzał koło siebie:

»Do tegoż przyszło — jęknął, — że i ciebie,
Nieszczęsny chłopcze, nie szaleństwo niszczy!«
Potem przystąpił do młodzieńca zbliska,
Gdzie piasek jego świeżą krwią przesięknął,

960 
Wziął go za rękę, ale jej nie ściska,

Drgnął, jakby własnej czułości się zlęknął;
Lecz, gdy usłyszał, że rany Torkwila
Lżejsze, niż sądził, wzrok mu się rozżarzy,
I błogi uśmiech przeleciał po twarzy,

965 
O ile taka dopuszcza go chwila:

»Och! walczyliśmy — zawołał — daremnie!
Ale nie podle, ale nie nikczemnie!
Drogo okupić musieli nas, drogo!
Resztę opłacić jeszcze drożej mogą...

970 
Ja muszę ginąć; ale ty, mój miły,

Czy masz dość jeszcze do ucieczki siły?
Gdybym choć wiedział, żeś ty ocalony!
Nas już za mało i tak do obrony.
Och! gdyby czółno! Och! gdybym oglądał

975 
Ciebie bezpiecznym! Mnie los już nie zdolny

Nic dać w tem życiu! Ja mam, czegom żądał:
Żyłem i ginę nietrwożny i wolny«!