Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/117

Ta strona została przepisana.
XXXV.

Psalmista ongi ludzkie lata zliczył:
Dość ich; lecz — wierne obliczenia twoje,
Waterlo, wrogu, coś ludziom nie życzył
Tych chwil znikomych, to zadość... twe boje
Wspominać będą milijonów roje,
I z ust ich dzieci echem wieść popłynie:
„Miecz sprzymierzonych wylał krwi tu zdroje,
I nasi w onéj walczyli godzinie!“
To wiele i to wszystko już, co nie zaginie...

XXXVI.

Tu padł największy, nie najgorszy z ludzi;
Duch jego, zlepion ze samych sprzeczności,
To się ku wielkim rzeczom mężnie trudzi,
To przy błahostkach z równą siłą gości.
Idąc po środku, z tronu wysokości
Patrzałbyś dotąd, lub na takie szczyty
Nigdy się nie wspiął; wzlot twój w zuchwałości
I twój upadek!.. I dziś, choć pobity,
Snać światem znów chcesz wstrząsnąć, ty gromów niesyty!

XXXVII.

O ty zwycięsco i więźniu téj ziemi!
Drży ona jeszcze i twe imię wrzawy
Więcéj dziś sprawia między tłumy temi,
Choć jesteś niczém — pośmiewiskiem sławy,
Ongi lenniczki twéj odwagi krwawéj
I pochlebczyni, ażeś sobie Boga
Ogłosił z siebie: sługą téj ustawy
Stała się nawet rzesza królestw mnoga —
Zdumienie ją do tego popchnęło i trwoga.

XXXVIII.

Więcéj niż człowiek i mniéj — w dole, w górze,
To bijesz ludy, to z pola uchodzisz;
Karki monarchów zmieniasz w swe podnóże,
To od zaciężnych mniéj odważnie godzisz;
Druzgocesz państwa, rządzisz, nowe płodzisz;
Niezdolny własnéj rozkazywać chuci;
W głębi dusz ludzkich ostrym wzrokiem wodzisz,
A swéj nie każesz, niech chęć wojn ukróci,
Nie pomny, że los gwiazdy i najwyższe zrzuci.