Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/121

Ta strona została przepisana.
LI.

Walk zdobywało tysiąc twoje brzegi!
Z połową sławy gdzież jest pamięć bojów?
Rzeź tutaj kładła walczących szeregi,
Czém oni dzisiaj? gdzie mogiły wojów?
Krew dni wczorajszych zmył już prąd twych zdrojów,
Ni plamki niéma, a tu głębie drgają
Pośród słonecznych skier tańczących rojów,
Tylko czczych sławy snów nie zabierają
Twe wody, chociaż wszystko unosić się zdają.

LII.

Tak dumał Harold, gdy kraj ten przebiegał,
Czuły na wszystko, co ptaki na łanie
Budzi, by śpiew ich ranny się rozlegał,
Że nawet drogiém staje się wygnanie...
Z czoła, choć zmarszczki wystąpiły na nie,
Surowa cisza choć miejsce zajęła
Żarów, co miały nad nim panowanie.
Radość mu nieraz dawny smutek zdjęła —
Bo nieraz jéj rumieńcem twarz mu zapłonęła.

LIII.

Tu szła i miłość śladem jego kroku...
Choć w nim już żądza na popiół zgorzała;
Trudno mu było chłodem płacić oku
Za jego uśmiech. Przyjaźnią zapała
Dusza za przyjaźń, chociażby jéj cała
Ziemia obrzydła: I z nim tak się składa —
Wiarą mu słodką jedna pierś zadrżała,
Na to pierś jego biciem odpowiada,
W jéj łonie, w tkliwszych chwilach tak zamieszkać rada.

LIV.

A umiał kochać — w takim, jak on bycie
Dziwny to kaprys — niewinne spojrzenia
Dziecka, gdy w pierwszym zaledwie rozkwicie.
Ale co serce, które rozpłomienia
Nienawiść ludzi, tak od razu zmienia —
W poznaniu tego korzyści nie wiele.
Dość, że tak było; wśród osamotnienia
Żądze tłumione nie wyrosną w ziele:
Ta jeszcze w nim płonęła, gdy inne w popiele.