Lecz to są takie imiona i czyny,
Że się ich sława nigdy nie spopieli,
Choć ziemia państw swych zapomni ruiny,
Uciemiężonych i ciemiężycieli...
Cnota w górnego majestatu bieli
Przeżyje bóle i w twarz słońca będzie
Z swéj nieśmiertelnéj patrzała pościeli:
Jak wiecznie czysty śnieg, co Alp krawędzie[1]
Otula, spraw padołu nie mając na względzie.
Leman się ku mnie zaleca swą falą,
Lustrem, gdzie gwiazdy na niebieskim szczycie
I góry patrzą, jak się tu krysztalą
Wszystkie ich rysy i barwy w błękicie.
Lecz zbyt tu ludzi, aby należycie
Tym wielkim cudom dusza była rada;
Ale samotność wnet zedrze pokrycie
Myśli, co czarem dziś tym samym włada,
Jak wtedy, nim się w ludzkie zamieszałem stada.
Nie gardzi ludźmi, kto od nich ucieka —
Nie każdy wespół z niemi walczyć może;
Nie z nienawiści ku nim duch człowieka
Kryje się w źródeł swych najskrytsze łoże,
Aby nie wezbrać i nie paść w ferworze
Ofiarą własnéj słabości, śród tłoku
Świata bojować i płakać w złéj porze
Tu, gdzie bezprawia spotykasz co kroku,
Gdzie silnych brak, a każdy ma chęć sporu w oku.
Tu wnet swe lata zanurzymy w skrusze
I krew nam wszystkę w łzy niebawem zmieni
Ta śniedź, co naszę będzie żarła dusze;
Wnet barwa nocy przyszłość nam zacieni,
Życie się w biegu beznadziejnym spieni,
Mknąc ku ciemnościom. Najśmielsi sternicy
Płyną ku portom, żeglugą znużeni:
Tu są Wieczności tacy wędrownicy,
Co pośród burz nie mogą zarzucić kotwicy.
- ↑ Zwrotka ta pisaną była w obliczu Mont Blancu (3 czerwca 1816), który nawet w tém oddaleniu oślepiające wywiera wrażenie. (20 lipca) Przyglądałem się przez pewien czas różnorodnym odbiciom Mont Blancu i gór Argentières w spokojném jeziorze, po którém pływałem w swéj łodzi; oddalenie tych gór od jego zwierciadła wynosi sześćdziesiąt mil. B.