Cudna Klarencjo! miłości kolebko!
Twoje powietrze to żądz młodych tchnienie!
Z miłości drzewa tu swą siłę krzepką,
Lodowce czerpią swoje zabarwienie;
Zachód je widzi, odziane w promienie,
Co tutaj drzemią tak lubo! Urwiska
Miłość tu głoszą, dawszy jéj schronienie
Przed onym światem, który w dusze ciska
Nadziei grot i potém ma z nich swe igrzyska.
Niebiańskie kroki zna każda twa ścieżka —
Miłość, Klarencjo, siadła tu na tronie,
Co ma za stopnie te góry: w nich mieszka
Bóg, co skrą życia przenika twe błonie...
Ale nietylko na tych gór koronie,
Nietylko w lasach i grotach on bawi:
Z każdego kwiatka twą źrenicą płonie,
W oddechach lata twoje łany pławi,
Łagodząc klęski burzy, gdy się moc jéj zjawi.[1]
Tu wszystko jego: ta czarna sośnina,
Co cień mu daje; te głośne potoki,
Których poszumów on słucha; te wina,
Które się wiją po ścianach opoki;
Fala, co gnąc się, wita jego kroki
I stopy, szemrząc, całuje; las, brudną
Zgniłych pniów warstwą pokryty, lecz soki
Świeżego liścia mający, w swą ludną
Samotność przywołuje boga postać cudną.
W samotność, ludną rojem pszczół, ptakami,
Tłumem przebarwnych stworzonek, co głoszą
Od słów milszemi jego cześć dźwiękami,
A których uciech niewinnych nie spłoszą
Żadne przestrachy... Tu strumienie roszą
Krzewy naokół, tu szemrze kaskada,
Tu się gałązki gną i znów podnoszą,
Pączek o wonném pięknie rozpowiada —
To wszystko Miłość w wielki jeden cel układa.
- ↑ Patrz notę G.