Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/136

Ta strona została przepisana.
CVII.

Drugi — głęboki, myśli wyczerpywał,
Do źródła wiedzy po swą mądrość chodził,
Zastanowienie, tworząc, w pomoc wzywał,
Mieczem, powagą wyostrzonym, wodził;
W solenny dogmat grotem szyderstw godził
Równie solennym. Arcymistrz ironji,
W wrogach gniew wzbudzał, co się z strachu rodził
I wnet go strącał do piekielnych toni,
Na wszystkie wątpliwości téj najlepszéj broni.

CVIII.

Spokój ich prochom! już oni w téj chwili
Za swe przewiny doznają pokuty,
A my nie to, byśmy ich sądzili...
Przyjdzie czas taki, że na jaw wysnuty
Będzie czyn wszelki, albo przestrach luty
Razem z nadzieją, jako jedna mara,
Zmieni się w popiół, a ten, choć rozsuty,
Gdy znów odżyje, jak nas uczy wiara,
Łaska spadnie na niego, lub téż słuszna kara.

CIX.

Lecz od dzieł ludzi pójdę czytać dzieła
Stwórcy i potém dam już należytą
Odprawę pieśni, co treść z snów mych wzięła,
Niech się nie ciągnie bez końca... Rozwitą
Widzę tam chmurę! sunie ku Alp szczytom!
Ja ją przeszyję! jak wzrok sięga chyży,
Ma być przezemnie kraina przebytą,
Gdzie się wierzchołki piętrzą coraz wyżéj,
Aż niebo do uścisków ku ziemi się zbliży.

CX.

Patrzę na twoje, o Italjo, łany
I oto w duszy blask wieków się pali,
Gdy Kartagińczyk giął cię niekiełzany,
Aż do tych mędrców i mężów ze stali,
Co dziś twych dziejów kartę chwałą zlali:
Państw byłaś tronem i grobem; w podróży
Ku źródłom wiedzy, duch nasz u twéj fali
Gasi pragnienie: wieczny zdrój mu służy,
Co tryska wciąż z cesarskich twego Rzymu wzgórzy.