Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/159

Ta strona została przepisana.
XXXII.

I to ustronie, gdzie on wiódł swe życie,
Jakby stworzone było dla tych, którzy,
Śmiertelność swoję uczuwszy sowicie,
Pragną, gdy los im wsze nadzieje zburzy,
Znaléść schronisko śród zielonych wzgórzy;
Skąd widok rojnych miast się rozprzestrzenia,
Lecz pustelnikom urok ich nie służy;
Tu słońce siłą swojego promienia
Dzień każdy w dostateczną uroczystość zmienia:

XXXIII.

Odsłania góry, lasy i ogrody
Leje swe światło na szumne ruczaje;
Wraz z niemi płyną, czyste, jak te wody,
Ospałe chwile; lenistwem się zdaje
Taka bezczynność, lecz tutaj powstaje
Morał: jak mamy żyć, uczą nas roje
Ludzi, jak umrzéć — samotności kraje;
Tutaj czyż próżność ma pochlebce swoje?
Tu z bóstwem człek samotny musi staczać boje,

XXXIV.

Lub téż, być może, ze swemi demony,[1]
Co, gdy się z wnętrza lepsza myśl wyłania,
Łamią jéj władzę, zdobyczy w strapionéj
Szukąjąc piersi, w ludziach, od zarania
Lubiących strachu i mroku mieszkania,
Albowiem sądzą, że przeznaczeń siłą
Odstąpić od nich los się wiecznie wzbrania:
Krwią dla nich słońce, a ziemia mogiłą,
Grób piekłem, co w straszniejszy jeszcze mrok się skryło.

XXXV.

Darń twe ulice porosła, Ferraro,[2]
Snać nie na pustą przeznaczone ziemię;
Przekleństwo padło na siedzibę starą
Twych dawnych wiadców i na Estów plemię,
Co śród twych murów swojéj władzy brzemię
Długo dzierżyli; a któż nie pamięta,
Jak tego człeka, który skrył swe ciemię
W wieniec Dantowy, zmienne królewięta
To łaską otaczały, to kładły nań pęta?

  1. Walczyć można tak samo z demonami jak i ze swemi lepszemi myślami. Szatan wybrał sobie puszczę, ażeby kusić naszego Zbawiciela. A nasz nieskazitelny John Locke przenosił obecność dziecka nad zupełną samotność. B.“
  2. W kwietniu 1817 r. był lord Byron w Ferrarze, zwiedził zamek, celę Torkwata Tassa etc. i napisał kilka dni późniéj „Narzekania Tassa“.
    — „Jeden z mieszkańców Ferrary zapytał mnie“, powiada poeta w liście do jednego ze swych przyjaciół, „czy znam „Lorda Byrona“, jego znajomego, bawiącego obecnie w Neapolu. Odpowiedziałem mu „Nie“! co było prawdą w dwóch kierunkach: raz, że nie znałem oszusta, a powtóre, że nikt nie zna siebie. Osłupiał, gdym mu powiedział, że ja to właśnie jestem tym prawdziwym „Szymonem Czystym“. Inny znowu pytał mnie się, czy nie tłómaczyłem Tassa. Widzisz, co to znaczy sława; jak jest dokładną, jak nie znającą granic! Nie wiem, jak czują inni, co do mnie, to zawsze jestem lżejszym i lepszym, jeżeli się pozbędę swojéj. Leży ona na mnie, jak zbroja na pachołku lord-majora; pozbyłem się téż całego hałasu literatury i jéj wszystkich fatałaszek, odpowiadając mu, że nie ja, lecz mój imiennik przełożył Tassa; i dzięki niebu tak mało wyglądam na poetę, że każdy mi wierzy“.