Tasso ich chwałą i hańbą zarazem;
Posłuchaj pieśni i spójrz: w takiéj głuszy
Mieszkał jéj twórca za nędznych rozkazem;
Torkwato sławę zdobył śród katuszy
Alfonso widząc, że serca nie skruszy,
Chciał je przytłumić — i wtrącił pieśniarza
Między szalonych tam! do piekła duszy!
Lecz wnet się sława bez końca rozżarza,
Rozgania ciemny obłok i wieczystą stwarza
Chwałę i łzami jego imię rosi...
Twoje, Alfonso, wszakby zgniło w kałe,
W milczącym prochu, który się unosi
Z twojego rodu i jest — niczem... Ale
Żeś w jego losach ogniwem, więc w szale
Gniewnym o złości twéj myślim i tobie...
Czém ty, w książęcéj nie urodzon chwale —
Mogłeś był zostać w swego życia dobie?
Sługą człeka, któregoś pogrążał w żałobie!
Ty byłeś na to, by źréć, być wzgardzonym
I paść jak bydlę — tylko, że-ś w oborze
Stał przestronniejszéj, przy żłobie złoconym:
Jemu zaś sławy świeciły się zorze
Na zrytéj skroni, złotych blasków morze
Lejąc na przekór tych kruskańskich trutni
Oraz Boileau’a, co na pieśni hoże
Patrzy z zawiścią, oddan galskiéj lutni,
Skrzypiącéj jak brus w zębach lub jeszcze okrutniéj.
Pokój skrzywdzonym popiołom poety!
Żywy i zmarły był on celem gniewu,
Lecz strzał zatruły nie dosięgał mety!
O ty zwycięsco na arenie śpiewu!
Nieustannego pokoleń wylewu
Płyną wciąż fale, każdy rok bez końca
Płodzi miljony, lecz czyż z ich posiewu
Wstanie, jak twoja, dusza gorejąca?
Choć złączą swe promienie, nie utworzą słońca!