I ty, wilczyco, Rzymu karmicielko,
Dotknięta gromem! Twe z bronzu wymiona
Dotychczas mają zwycięstw karmię wielką,
Choć dziś w tym gmachu tylkoś postawiona
Jako zabytek dawnéj sztuki! Z łona
Twego ssał ongi założyciel świata;
Matko, Jowisza rzymskiego rażona
Piorunem, w sadzę skier bogata,
Czy strzeżesz swoich dzieci, jak w minione lata?
Strzeżesz; lecz wymarł ród twych wychowańców
Mężów z żelaza; z ich grobów buduje
Świat dziś swe miasta; człek, śród krwawych tańców,
Tych, których bał się i dziś naśladuje,
Walczy, zwycięża, w ich tory wstępuje
W małpich podskokach; jednak nikt na ziemi
Takiéj, jak tamci, władzy nie zyskuje;
Miał ją człek jeden, co żyje, własnemi
Zwalon siły, dziś sługa między sługi swemi. —
Kłamnéj potęgi trefniś, zbękarcony
Cezar, za którym nierówne go wiodły
Kroki: Rzymianin mniéj był ulepiony
We wnętrzu swojém według ziemskiéj modły:
Ognistszy w żądzach, w wyrokach wychłodły,
Miał nieśmiertelny pęd, co okupywał
Słabości serca; z niewieściemi godły —
Jako Alcydes z kądzielą — siadywał
U kolan Kleopatry, lecz wnet sam się zrywał,
Poszedł, zobaczył, zwyciężył... Nie taki
Był ten, co chętnie swe orły tresował,
By, jak sokoły, mkły galskiemi szlaki,
Choć ku zwycięstwom długo je kierował:
Człek dziwnéj miary, serce głuche chował
Na własne rady; słabość w wnętrzu dzierzył
Najsłabszą, próżność, któréj wciąż hołdował;
W zalotnéj dumie wciąż do celów mierzył —
Do jakich? czyż sam wiedział i czyliż w nie wierzył?