Euksyn pośród Symplegad... Przedługi
Bieg lat — choć mało ich było — w swém dziele,
Aby nas zniszczyć, nie spoczął; lecz strugi
Łez nie zmieniły nas obu zbyt wiele...
Nie darmo jednak przez życia topiele
Brnęliśmy obaj: w tém nasza nagroda,
Że blaski słońca płodzą nam wesele,
Że rozkosz daje nam ziemia i woda —
Jakby nie było człeka, co nam męty poda!
O, gdyby puszcza była nam schroniskiem,
Któraś z rusałek do służby mi daną,
Abym mógł, z ludzi zerwawszy roiskiem,
Bez nienawiści k’tym, kochać wybraną!
Czyż wy, żywioły, co szumem i pianą
I blaskiem moję uzacniacie duszę,
Nie połączycie mnie z ową nieznaną?
Że jest byt taki, czyż w to wierzyć muszę,
A tylko, że wraz z ludźmi darmo oń się kuszę?
Jaka to rozkosz w niedostępnym borze
Jakie u brzegów samotnych zachwyty!
Tu towarzystwo, gdzie nikt wejść nie może,
Tu, gdzie muzyka fal rwie się w błękity!
Ja kocham ludzi, lecz jestem upity
Żywą miłością Przyrody! ja do niéj
Śpieszę: rzucając to, z czém byłem zżyty,
Czuję, w wszechświata pogrążony toni,
To, co się z wnętrza w słowie, choć chce, nie wyłoni.
Tocz fale wód swych, oceanie siny!
Bicz flot tysiąca darmo cię rozpienia!
Na lądzie śladem człowieka — ruiny,
U twoich brzegów kres jego niszczenia!
Ty sam druzgocesz tu statki! Ni cienia
Tu nie zostawia człowiek, gniewem zdjęty —
Chyba ślad jeden: piany krótkie wrzenia,
Gdy, jak dżdżu kropla, padnie w twe odmęty
Bez dzwonów, bez pogrzebu, w trumnę nie zamknięty.