Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/196

Ta strona została przepisana.
CLXXX.

Smug twój nie na to, aby go łupiły
Ręce człowieka... Spiąwszy się do góry,
Strącisz go z siebie... Ty szydzisz z téj siły,
Którą on ziemi zadaje tortury —
Ze swojéj piersi podrzucisz go w chmury,
Albo o ziemię twa moc go uderzy —
Śród fal wyjących igraszki ponuréj —
W jakiéjś zatoce, u jakichś wybrzeży,
W porcie jego nadziei: tam niech sobie leży!

CLXXXI.

Te pancerniki, co gromami biją
W skaliste twierdze, tak, że drżą narody,
Że się w stolicach władce z strachu wiją,
Dębowych smoków tok olbrzymie kłody,
Że się ich twórców marne, pyszne trzody
Zwią wojn panami i twego obszaru,
To twa zabawka! Wszak padły w twe wody
Jak śnieżne pyłki spienionego waru,
Owa duma Armady i łup Trafalgaru.

CLXXXII.

Państwa twych brzegów — czém są dzisiaj one?
Rzym, Kartagina, Asyrja, Hellada!...
Zmyły ich wolność twe fale spienione,
Lecz i tyranów... Dziś nap niemi włada
Obcy, służalce, ciemięzca... Zagłada
W puszcze zmieniła dzierżawy — twe skronie
Zawsze te same: czas im brózd nie zada!
Jak w dniu stworzenia, tak i dzisiaj plonie
Ten lazur, co okrywa igrające tonie.

CLXXXIII.

Chwalebne lustro, gdzie się nawet w burzy
Ogląda Wszechmoc! ty — cichy-ś czy wrzący,
Czy wiew cię muska, czy cię orkan chmurzy,
Czyś pod biegunem, czy w strefie gorącéj —
Zawsze wspaniały, granic nie znający!
Niewidzialnego tronie! pierwowzorze
Wieczności! berło wszelkich stref dzierżący!
Z twych szlamów płód ten, co w tobie ma łoże!
Bezdenny i samotny strasznych wód przestworze!