Umilkły wiatry; ciche lśnią się fale
Przy grobowcowéj Temistokla skale,
Która wyniosłém niebo czołem bodzie
I z góry patrząc na morza i smugi,
Najpierwsza wita lądujące łodzie.
Kiedyż się zjawi Temistokles drugi?
Wyspy szczęśliwe, w każdéj porze roku
Zarówno miłe i sercu i oku!
Gdy was przychodzień z gór Kolonny wita,[2]
Wraz nagły urok źrenice mu chwyta
I myśl pogrąża w dumy tajemnicze.
Tu szklane morza cichego oblicze,
Na falach drobnych, jak uśmiechu dołki,
Gór okolicznych odbija wierzchołki,
Strzegące brzegów, z któremi łagodnie
Zdają się igrać rajskie wody wschodnie.
Jeśli się wietrzyk chwilowy prześliźnie,
I złamie szyby na modréj płaszczyźnie,
I kwiecie z brzegu przyniesione miota,
Jakaż w tym wietrze wonia i pieszczota!
Tam, na skał wierzchu, u ścieku poników,
Błyszczy się róża, sułtanka słowików;[3]
Jéj brzmią pochwały kochankowie leśni,
Ona rumieńcem dziękuje za pieśni,
Śliczna i skromna królowa ogrodów,
Nie tknięta wichrem, nie zwiędła od chłodów,