„Ho! kto ty?“ — „Salem! Waszéj jestem wiary.[1]
Emirze, widzę, że wieziesz towary;
Widzę, że wóz twój jest ciężko ładowny,
Ostrożnie wieziesz; musi być kosztowny.
Może do portu śpieszysz dla noclegu?
Jestem przewoźnik: mam łódkę u brzegu“.
„Zgoda, rzekł emir, pośpieszaj, czas nagli.
Odbijem cicho; nie rozpinaj żagli,
Niech leżą zwite; wiosłami uderzaj,
I szybko, cicho, po pod brzegiem zmierzaj,
I wieź nas prosto, pomiędzy opoki,
Tam, na sam środek najgłębszéj zatoki...
Teraz odpocznij. Dobre masz ramiona:
Podróż i zręcznie i prędko skończona.
Lecz ona... zacznie podróż dalszą, z któréj...“
............
Rzucili w wodę...
............
Ciężko plusnęło i powoli tonie,
Rozstąpiły się wkoło szklane błonie.
Zważałem ciężar: dziwnie mi się zdało...
Ruszył się — pewnie morze nim ruszało.
Może to było księżyca błyśnienie,
Nagle odbite o morza przestrzenie?
Patrzyłem ciągle: i wodne obręcze,
W mniejsze i węższe ściskały się tęcze,
Jakby ich środkiem kamień przepadł do dna;
Nakoniec w środku wyszła bańka wodna,
Perłowe kółko... błysnęło... przepadło,
Znowu zatoka gładka jak zwierciadło
I tajemnica usnęła w topieli.
Gieniuszowie morscy ją widzieli,
Lecz drżąc z przestrachu w swych domach z korali,
Nic o tém z żadną falą nie gadali.
Jak król motylów, za wiosny powrotem,[2]
Na skrzydłach jasnych purpurą i złotem,
Z nad szmaragdowéj Kaszemiru błoni
Wzlatuje, dzieci wabiąc do pogoni,