Czajld żegnał gniazdo dziada i pradziada.
Wielkie to było, poważne zamczysko;
Stare, a jednak w gruz się nie rozpada,
Filarów zewsząd wspiera je kolisko.
Klasztor! lecz dzisiaj jakże upadł nizko!
Tu, gdzie zabobon ongi sidłał ludzi,
Pafijskie dziewki wszczynają igrzysko;
Mnichby pomyślał, że ich czas się budzi,
Jeżeli tych świętoszków dawna baśń nie łudzi.
Lecz w najweselszéj nieraz krotochwili
Cień jakiś mignął na Harolda czole,
Wspomnienie krzywdy, którą go zranili,
Lub oszukanéj namiętności bole.
Nie badał tego nikt w przyjaciół kole,
Bo w nim nie było téj duszy prostaczéj,
Co, gdy się zwierzy, dźwiga lżej swą dolę;
U druhów rady zasięgnąć nie raczy
Ni szukać ukojenia w największéj rozpaczy.
Nikt go nie kochał, choć w komnaty swoje
Ściągał birbantów z blizka i daleka;
Znał te pochlebców ucztujących roje,
Trutni, co żyją, bo biesiada czeka!
I z serc kochanek miłość nań nie ścieka:
Przepych i władza to cel kobiet słodki.
Mając te strzały, Eros nie narzeka;
Jak ćmy, tak dziewki schwycisz na błyskotki
I Mamon tam zwycięży, gdzie Seraf za wiotki.
Miał Harold matkę — nie zapomniał o niéj,
Chociaż unikał z matką pożegnania;
I siostrę kochał, lecz i od niéj stroni,
Gdy go wędrówka z domu precz wygania,
I przyjacioły pożegnać się wzbrania;
Nie myślcie jednak, że miał serce z stali:
Wszakże wy wiecie, wy, coście kochania
Godne przedmioty kiedybądź żegnali,
Jak ranę niezaschniętą ta rozłąka pali.