Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/285

Ta strona została przepisana.

Wtenczas — widziałem ojcze — tak — tu była!
Widziałem dobrze... Powstała — odżyła!
Białą, świecącą obwiana symarą:
Jak widzę teraz, tam nad falą szarą,
Gwiazdę błyszczącą przez obłok zachodni:
Ona świeciła jaśniéj i łagodniéj.
Dziś, gwiazda świeci słabiéj i tajemniéj;
Jutro, wieczorem, wnijdzie jeszcze ciemniéj;
Ja, nim doczekam jéj promieni drżących,
Nieczuła bryła i postrach żyjących,
Ja — umrę, ojcze. Już, kończąc cierpienie,
Zbiera się dusza w ostatnie westchnienie...
Tu ją widziałem, ojcze — i powstałem,
I wszystkich naszych nieszczęść zapomniałem,
I porwałem się z łoża i objąłem —
I cóż do mego serca przycisnąłem?
Cień był w objęciu bez tchu i bez życia,
Sercem nie czułem wzajemnego bicia!
Lecz to Leila! — to jéj postać była!
Kochanko moja, jak się ty zmieniła!
Spojrzałaś tylko, słowa nie wyrzekłaś,
Byłaś tak blizko, i z rąk mi uciekłaś!...
Lecz choć tak zimna, tak dla mnie zmieniona:
Obym cię tylko przycisnął do łona,
Całe me szczęście ująłbym w ramiona.
Niestety, marę ująłem ulotną!
Ręce opadły na mą pierś samotną.
Lecz patrz! to ona! to jéj szata długa,
Jéj ręka śnieżna! — Patrz, jak na mnie mruga
Tém czarném okiem — włosy rozpostarła —
Nie — jam nie wierzył — ona nie umarła!
Ale on umarł — ja go sam obalił —
Ja-m go pochował, kamieniem przywalił:
On tu nie wróci, bo ciężka mogiła
Ciśnie go z góry. — Ty! po coś wróciła?
Oni mówili, że ta twarz jak zorze,
Ta postać śliczna już zapadła w morze
I że się nad nią fala szumna leje!
Rybacy mówią — szkaradne to dzieje —
Chciałbym powiedziéć — język mi drętwieje.
Ach! jeśli prawda, że ty wyszłaś z morza,
Szukać dla siebie spokojnego łoża:
Ach! przesuń mokrą dłoń przez me powieki —