Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/29

Ta strona została skorygowana.
2.

Niedługo znów, podniósłszy skroń,
Dasz ranu ogień zórz,
Znów ujrzę strop i morza toń,
Kraju nie ujrzę już!
Opuszczon mój poczciwy dwór,
Kominek godzien łez,
Splot dzikich ziół owija mur,
U wrót mój wyje pies.

3.

Chodź, paziu mój,[1] chodź, boleść stłum!
Na co ten płacz i żal?
Przeraża cię tych wichrów szum,
Czy walka grzmiących fal?
Spędź kroplę łzy, bo cóż się bać,
Wszak silny okręt masz,
A tak, jak on, nie leci snać
Najszybszy sokół nasz!

4.

„Niech wicher dmie! niech fale drżą,
Spokojny-m, jako żyw!
Lecz niechaj cię nad troską mą,[2]
Czajldzie, nie bierze dziw.
Drogiego ja rodzica dach,
Mateńki-m rzucił próg:
Z przyjaciół to jedyni, ach!
Prócz nich ty — tu! tam — Bóg!

5.

„Gdy ojciec rzekł: o bądź mi zdrów,
Bez łzawych żegnał skarg,
Lecz matce méj, nim wrócę znów,
Żale nie zejdą z warg“.
— Dość, chłopcze mój, o dość już, dość!
Przystoi ci ta łza!
I w oczach mych ten drżałby gość,
Lecz gdzież niewinność ma?!

  1. Tym „paziem“ był Robert Rushton, syn jednego z dzierżawców Byrona. „Roberta wziąłem ze sobą — powiada poeta w liście do matki; — „kocham go, ponieważ tu jest sam, wydaje się stworzeniem, niemającem przyjaciela: powiedz jego ojcu, że jest dobrym i że dobrze się sprawuje“. Tł.
  2. Widząc „troskę“ pazia, spowodowaną opuszczeniem rodziców, Byron przybywszy do Gibraltaru, odesłał go do domu pod opieką starego służącego, Murraya. Tł.