Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/344

Ta strona została przepisana.
XIII.

Zaczekał nieco — brew marszczy ponuro,
Aż śpiesząc z braćmi Żuan znikł za górą.
„Straszna wieść! — tylem niebezpieczeństw przebył,
Cóż jest, żem nigdy jak dziś smutny nie był?
Źle wróży serce, ale się nie boi,
Ni mnie tak ujrzą towarzysze moi. —
„Idziem śmierć spotkać: — lecz gdybym tu zwlekał,
Pewniejbym śmierci i hańby doczekał.
Dziś, gdy plan pójdzie, los wzmoże w potrzebie,
Przybędzie płaczu na naszym pogrzebie! —
„O! niech spokojnie, niech śpią rozmarzeni,
Przyśpieszę dla nich świt takich promieni —
Wiej tylko, wietrze! — tak jasnych i ciepłych,
Że aż krew zawre w ich sercach zakrzepłych!
„Czas do Medory! — Milcz, milcz, serce moje!
Nie mogąc siebie, czyż ją uspokoję?
Jednak ja-m śmiały! — Lecz tu wszyscy śmieli,
Gad, gdy się broni, równą śmiałość dzieli.
Zwierząt, nie ludzi godna jest odwaga,
Gdy ją strach śmierci lub chęć łupu wzmaga.
Gardzę jéj chwałą! — Cel godny méj dumy
Był, uczyć garstkę, jak zwyciężać tłumy.
Wódz ich, nie dałem krwi ich marnie płynąć. —
„Lecz dziś! — dziś trzeba zwyciężyć lub zginąć. —
Ha! to los wojny! — i nie to mnie smuci. —
Lecz wieść tam wszystkich, skąd żaden nie wróci,
Albo tu drzemiąc dać się ująć w pęta?...
„Czyż pamięć wodza nie będzie przeklęta,
Co przywiódł na to: że, aby się zbawić,
Na jedne kartę trzeba wszystko stawić?... —
Losie méj, losie! czuję dłoń twą groźną;
Zbaw, jeśli możesz — jeszcze nie za późno!“ —

XIV.

Tak dumał w sobie, aż idąc ponury
Doszedł do wieży na wierzchołku góry.