Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/348

Ta strona została przepisana.

Nie baw samotna, gdym ja oddalony.
Jadących ze mną poruczam ci żony.
W tém miéj pociechę, że po tém zwycięstwie,
Nagrodę trudów znajdziem w bezpieczeństwie. —
„Słyszysz! dźwięk trąbki? — ha! łódź już gotowa
Jeden wzrok, uścisk! — raz jeszcze! — bądź zdrowa!“

Łkając na szyi zawisła rękami,
Drżące w nim serce czuje pod ustami.
On nie śmiał podnieść, nie śmiał znieść widoku
Bladości w twarzy i rozpaczy w oku.
W całéj dzikości bezładnego wdzięku,
Włos jéj po jego rozesłał się ręku;
Stłumiony oddech i mdłe serca bicie
Świadczą w niéj tylko cierpienie i życie...
Zagrzmiał huk działa — odjazdu godzina!
Słońce zachodzi — on słońce przeklina.
Strzał drugi, trzeci; — ścisnął z uniesieniem
Niemą od żalu, proszącą milczeniem,
I drżącym krokiem zaniósł ją na łoże.
Spojrzał z rozpaczą — raz ostatni może!
Dreszcz przebiegł serce: — uczuł, że dla niego
Prócz niéj na świecie nic niéma miłego.
Dotknął ust, zimne; — spotkał wzrok, wpół zgasły.
Zwrócił się nagle — drzwi z łoskotem trzasły.

XV.

„Co? już go niema?“ — straszliwe pytanie,
Gdy kto tak nagle samotnym zostanie!
Myśl nie śmie wierzyć, że oczy nie mylą —
Przed chwilą jeszcze tu stał — był przed chwilą —
Gdzież jest? — Wybiegła obłąkanym krokiem,
Aż łzy jéj wreście lunęły potokiem,
Bujne, gorące; — myślą za nim woła:
„Bądź zdrów!“ — wymówić nie śmie i nie zdoła.
Ach! bo w tém słowie — choć się chcą uśmiechać
Wiara, Nadzieja — Rozpacz tylko słychać.
W bladych jéj rysach, jak w twarzy z kamienia
Tchnie dziki wyraz wiecznego cierpienia;